...czyli miniaturka by Herondale, czyli "KCAMELKA", CZYLI "KCMAGZTOO" ;D .
A więc za pozwoleniem Kyoyamy macie tu taką miniaturkę...
Napisałam to, dołując się słuchaniem "Shattered" i "Love song requiem"- Trading Yesterday oraz oglądając po raz etny mój ulubiony film - "Ostatni samuraj".
No to tyle... Endżoj!
Leo ledwo trzymał się na nogach. I było mu zimno. Przerażająco zimno. Nie mógł już iść. Po prostu nie mógł.
Cały czas słyszał ten śmiech. Zimny, okrutny śmiech. Jej śmiech.
-Zabiję wszystko, co jeszcze się w tobie tli, mały herosie - wysyczała.
Nie mógł powiedzieć, skąd dokładnie pochodził głos. Wydawało mu się, że dobiega ze wszystkich stron.
Zacisnął mocniej usta, a pomimo tego przerażający chłód próbował wtargnąć do jego ciała.
Ledwo trzymał się na nogach. Widział jednak już cel swej wędrówki. Drzwi. Musi do nich dotrzeć i...
-Nie łudź się, że ci się uda - lodowaty głos Chione tym razem rozbrzmiał także w jego głowie.
Nie podda się. Nie może. Nigdy.
Upadł na kolana. Krew spływała strugami po jego posiniaczonej twarzy wraz z łzami, które cudem nie zamarzały.
Kiedy wstawał, próbując nie krzyczeć z bólu, widział tylko jej oczy i karmelowe włosy, spływające po jej plecach. I śmiech. Radosny, piękny, niewymuszony.
Półomdlały z cierpienia i zmęczenia dotarł do drzwi.
Pchnął je resztką sił.
-Kalipso - wyszeptał, kuśtykając w jej stronę.
Była tam. Nadzieja zapłonęła w nim niczym pochodnia. Siedziała skulona na podłodze, skuta łańcuchami. Jej piękne włosy były brudne i zakrywały jej twarz. Skute, posiniaczone i zakrwawione ręce bezwładnie zwisały wzdłuż jej ciała.
Uniosła wzrok, a jej oczy wydawały się całkowicie puste.
Doczołgał się do niej i chwycił ją w ramiona.
-Leo - wychrypiała, a w jej oczach pojawiła się jakaś iskra.
Przycisnął swoje usta do jej. Pocałunek był pełen bólu, smutku i rozpaczy i smakował krwią oraz metalem.
Kalipso odsunęła się od niego.
-Żyjesz. - Łzy ulgi popłynęły po jej twarzy. - Ona mówiła mi... - Jej głos się załamał. - A ja jej uwierzyłam. Przepraszam.
-Cii - otarł kciukiem łzy spływające po jej twarzy. - Już dobrze. Jestem tutaj. Już nic nas nie rozdzieli.
Nagle poczuł, że robi się coraz zimniej.
-Nie byłabym tego taka pewna, Valdez.
Chione. A więc przyszła tu. We własnej osobie.
Stanął przed ukochaną, próbując ją osłonić.
-Popełniłeś błąd - powiedziała bogini, pełnym spokoju głosem.
-Niczego nie żałuję. - Odparł Leo, a w jego oczach zapłonęła nienawiść. - To ty go popełniłaś.
Chione uśmiechnęła się tylko smutno, jakby go żałowała. Uniosła dłoń.
-Nic nie możesz zrobić.
Fala zimnego powietrza sprawiła, że poleciał na ścianę. Ból, który go przeszył był niczym, w porównaniu którego doznał chwilę później.
Z nadgarstków Kalipso opadły łańcuchy. Bogini podeszła do niej z cienkim, srebrnym sztyletem w dłoni.
-Nigdy byś tego nie powstrzymał - oczy Chione lśniły.
Karmelowowłosa po raz ostatni spojrzała na ukochanego i wyszeptała:
-Kocham cię, Leo.
Chłopak zaczął się szarpać i krzyczeć, ale nie mógł się wydostać. Lód i śnieg przyciskały go do ściany. Próbował przywołać ogień, ale czuł się, jakby utracił całą swą moc.
Chione z uśmiechem na twarzy nachyliła się nad dziewczyną i przejechała sztyletem po jej policzku. Krew popłynęła po bladej cerze.
A on musiał na to wszystko patrzeć. Jego głos powoli tracił moc. Powoli, bardzo powoli śnieg zaczął się topić. I właśnie wtedy Chione wbiła Kalipso sztylet prosto w serce.
Serce Leona stanęło. Kalipso była boginią. Nie mogła umrzeć.
-Kalipso? - Jego głos był ledwo dosłyszalnym szeptem.
Chione spojrzała na niego.
-Oh. Biedny Leo. Myśli, że jego zabaweczka jeszcze żyje. Naiwny śmiertelnik. Każdy, nawet nieśmiertelny ma swój słaby punkt. A jej piętą Achillesową był ten sztylet. Jej ojca, Atlasa. To było jej kolejne przekleństwo. Tak jak to, że cię poznała.
Przerażająca siła wezbrała w nim.
-Nigdy. Już nigdy tak nie powiesz. - Wypowiedział groźbę, po czym oderwał się od ściany. Fala ognia pochłonęła śnieżną boginię.
Upadł na kolana, a jego głowa opadła na pierś dziewczyny. Nie czuł bicia serca. Nie czuł już nic.
Chione pozwoliła, by miał nadzieję, po czym zniszczyła ją na jego oczach.
Zniszczyła jedyną rzecz, dla której chciał jeszcze żyć. Stracił już wszystko. Z powodu zazdrości.
Szlochając głośno wyjął sztylet z serca dziewczyny.
-Też cię kocham.
Ostatni raz spojrzał w jej martwe oczy.
-Już nic nas nie rozdzieli - powtórzył z mocą. - Nic.
Po czym skierował broń w samego siebie i pchnął z całą mocą, na jaką było go jeszcze stać.