niedziela, 9 lutego 2014

Lód ognia

...czyli miniaturka by Herondale, czyli "KCAMELKA", CZYLI "KCMAGZTOO" ;D .
A więc za pozwoleniem Kyoyamy macie tu taką miniaturkę...
Napisałam to, dołując się słuchaniem "Shattered" i "Love song requiem"- Trading Yesterday oraz oglądając po raz etny mój ulubiony film - "Ostatni samuraj".
No to tyle... Endżoj!

Leo ledwo trzymał się na nogach. I było mu zimno. Przerażająco zimno. Nie mógł już iść. Po prostu nie mógł.
Cały czas słyszał ten śmiech. Zimny, okrutny śmiech. Jej śmiech.
-Zabiję wszystko, co jeszcze się w tobie tli, mały herosie - wysyczała.
Nie mógł powiedzieć, skąd dokładnie pochodził głos. Wydawało mu się, że dobiega ze wszystkich stron.
Zacisnął mocniej usta, a pomimo tego przerażający chłód próbował wtargnąć do jego ciała.
Ledwo trzymał się na nogach. Widział jednak już cel swej wędrówki. Drzwi. Musi do nich dotrzeć i...
-Nie łudź się, że ci się uda - lodowaty głos Chione tym razem rozbrzmiał także w jego głowie.
Nie podda się. Nie może. Nigdy.
Upadł na kolana. Krew spływała strugami po jego posiniaczonej twarzy wraz z łzami, które cudem nie zamarzały.
Kiedy wstawał, próbując nie krzyczeć z bólu, widział tylko jej oczy i karmelowe włosy, spływające po jej plecach. I śmiech. Radosny, piękny, niewymuszony.
Półomdlały z cierpienia i zmęczenia dotarł do drzwi.
Pchnął je resztką sił.
-Kalipso - wyszeptał, kuśtykając w jej stronę.
Była tam. Nadzieja zapłonęła w nim niczym pochodnia. Siedziała skulona na podłodze, skuta łańcuchami. Jej piękne włosy były brudne i zakrywały jej twarz. Skute, posiniaczone i zakrwawione ręce bezwładnie zwisały wzdłuż jej ciała.
Uniosła wzrok, a jej oczy wydawały się całkowicie puste.
Doczołgał się do niej i chwycił ją w ramiona.
-Leo - wychrypiała, a w jej oczach pojawiła się jakaś iskra.
Przycisnął swoje usta do jej. Pocałunek był pełen bólu, smutku i rozpaczy i smakował krwią oraz metalem.
Kalipso odsunęła się od niego.
-Żyjesz. - Łzy ulgi popłynęły po jej twarzy. - Ona mówiła mi... - Jej głos się załamał. - A ja jej uwierzyłam. Przepraszam.
-Cii - otarł kciukiem łzy spływające po jej twarzy. - Już dobrze. Jestem tutaj. Już nic nas nie rozdzieli.
Nagle poczuł, że robi się coraz zimniej.
-Nie byłabym tego taka pewna, Valdez.
Chione. A więc przyszła tu. We własnej osobie.
Stanął przed ukochaną, próbując ją osłonić.
-Popełniłeś błąd - powiedziała bogini, pełnym spokoju głosem.
-Niczego nie żałuję. - Odparł Leo, a w jego oczach zapłonęła nienawiść. - To ty go popełniłaś.
Chione uśmiechnęła się tylko smutno, jakby go żałowała. Uniosła dłoń.
-Nic nie możesz zrobić.
Fala zimnego powietrza sprawiła, że poleciał na ścianę. Ból, który go przeszył był niczym, w porównaniu którego doznał chwilę później.
Z nadgarstków Kalipso opadły łańcuchy. Bogini podeszła do niej z cienkim, srebrnym sztyletem w dłoni.
-Nigdy byś tego nie powstrzymał - oczy Chione lśniły.
Karmelowowłosa po raz ostatni spojrzała na ukochanego i wyszeptała:
-Kocham cię, Leo.
Chłopak zaczął się szarpać i krzyczeć, ale nie mógł się wydostać. Lód i śnieg przyciskały go do ściany. Próbował przywołać ogień, ale czuł się, jakby utracił całą swą moc.
Chione z uśmiechem na twarzy nachyliła się nad dziewczyną i przejechała sztyletem po jej policzku. Krew popłynęła po bladej cerze.
A on musiał na to wszystko patrzeć. Jego głos powoli tracił moc. Powoli, bardzo powoli śnieg zaczął się topić. I właśnie wtedy Chione wbiła Kalipso sztylet prosto w serce.
Serce Leona stanęło. Kalipso była boginią. Nie mogła umrzeć.
-Kalipso? - Jego głos był ledwo dosłyszalnym szeptem.
Chione spojrzała na niego.
-Oh. Biedny Leo. Myśli, że jego zabaweczka jeszcze żyje. Naiwny śmiertelnik. Każdy, nawet nieśmiertelny ma swój słaby punkt. A jej piętą Achillesową był ten sztylet. Jej ojca, Atlasa. To było jej kolejne przekleństwo. Tak jak to, że cię poznała.
Przerażająca siła wezbrała w nim.
-Nigdy. Już nigdy tak nie powiesz. - Wypowiedział groźbę, po czym oderwał się od ściany. Fala ognia pochłonęła śnieżną boginię.
Upadł na kolana, a jego głowa opadła na pierś dziewczyny. Nie czuł bicia serca. Nie czuł już nic.
Chione pozwoliła, by miał nadzieję, po czym zniszczyła ją na jego oczach.
Zniszczyła jedyną rzecz, dla której chciał jeszcze żyć. Stracił już wszystko. Z powodu zazdrości.
Szlochając głośno wyjął sztylet z serca dziewczyny.
-Też cię kocham.
Ostatni raz spojrzał w jej martwe oczy.
-Już nic nas nie rozdzieli - powtórzył z mocą. - Nic.
Po czym skierował broń w samego siebie i pchnął z całą mocą, na jaką było go jeszcze stać.

niedziela, 2 lutego 2014

Rozdział I

Witajcie herosi!
jesteśmy dwiema heroskami, które postanowiły odciąć się od monotonni i stworzyć coś nowego.
Świeża krew 
Pod ostrzał poszli Hazel i Luke.
Historia rozgrywa się po Ostatnim Olimpijczyku, ale przed Zagubionym Herosem.
Hazel nadal mieszka w Obozie Jupiter.
A więc... poleje się świeża krew!
Miłej lektury!
________________________
Nie miała pojęcia, gdzie jest Nico, więc nieco się zaniepokoiła. Czy poradzi sobie sama w tym miejscu? I czy głos, który słyszała, mógł pochodzić z Hadesu? Myśli mknęły jej w głowie niczym Arion po wodzie. Co mam robić? – pomyślała, zagryzając wargę.
– Chodź... proszę – usłyszała gdzieś po swojej lewej. Rozejrzała się uważnie, ale jedyne, co zobaczyła to paru umarłych, nie zwracających na nic uwagi.
– Świetnie – mruknęła do siebie, kiedy jeden ze strażników dziwnie się na nią spojrzał. – Teraz nawet szkielety uważają mnie za wariatkę.
Z tego wszystkiego tak się zdenerwowała, że nawet nie zauważyła sztabki złota leżącej jej pod stopami. Potknęłaby się, gdyby nie czyjeś ramiona, chwytające ją w pasie... Zdumiona spojrzała na postać, która uratowała ją przed upadkiem... To był chłopak. Bardzo przystojny blondyn z blizną na policzku... Duch – przemknęło jej przez głowę. Ale... to niemożliwe... on nie może być materialny. Jakby mnie złapał?
– Nie chciałaś przyjść do mnie, a więc ja przyszedłem do ciebie – powiedział cicho tym swoim bajkowym głosem. – Jestem Luke. – Puścił i postawił ją na ziemi.
– Dzięki – zarumieniła się dziewczyna.
– Nie ma za co, taka rola dżentelmena – uśmiechnął się jej wybawiciel, przeczesując ręką włosy.
– Uch, dzięki i tak. Jestem Hazel – przedstawiła się cicho i nagle zapomniała, o co tak bardzo chciała go zapytać w pierwszej kolejności, więc zadała pytanie numer dwa. – Dlaczego mnie wołałeś?
– Wiem, kim jesteś. – Uśmiechnął się nieziemsko, a jego blizna ślicznie się wygięła. – Gdybym nie wiedział, to bym cię nie szukał.
– No ale dlaczego jednak szukałeś? – dopytywała Hazel, postanawiając, że nie da się zbyć.
– Bo bardzo mnie zaciekawiłaś – przyznał, wzruszając ramionami. – Chciałbym wiedzieć, dlaczego tak o sobie po prostu chodzisz po krainie śmierci, rozkładu i dżdżownic.
Hazel bardzo mu nie ufała. Owszem, był przystojny, ślicznie się uśmiechał i bardzo spodobało jej się, kiedy przeczesywał dłonią włosy, ale nie chciała mu zaufać. Trochę się bała.
– Powiedzmy, że jestem tu na specjalnych warunkach – wyznała po kilku minutach. Zacisnęła usta. – A ty co tu robisz?
– Ja tu jestem, bo nie mogę stąd wyjść. – Znów przeczesał włosy, ale już bez uśmiechu.
O, to wiele wyjaśnia, pomyślała Hazel, uśmiechając się mściwie w duchu. Nie wierzę ci i tak, pewnie masz całkiem inny powód. Jeszcze zostanę zamordowana przez trupa, bogowie.
Co z tego, że naprawdę bosko się uśmiecha? To tylko... Potęguje podejrzliwość.
– Um. Rozumiem – stwierdziła.
– Nie chcesz wiedzieć, jak się tu dostałem? - zdziwił się.
– A powinnam chcieć?
Luke wzruszył ramionami.
– Zwykle inni są ciekawi.
Nie spytała, jacy "inni".
– Gilotyna? Tortury? Zostałeś zasztyletowany i zszyty z powrotem? Ścięli ci głowę, tuż po tym, jak uznali, że jesteś zdrajcą? – podsunęła. Coś przemknęło przez jego twarz, jakiś cień bólu, jeśli w ogóle było to możliwe. W końcu to duch, oni zwykle są jak cienie.
– Było trochę... bardziej krwawo. Można powiedzieć, że zginąłem w bitwie.
Zapadła niezręczna cisza, przerywana tylko jękami z Pola Kar.
– A więc... Jesteś półboginią? – spytał, znowu przeczesując włosy dłonią. Zdumiała się. Większość zmarłych pozostaje nieświadoma istnienia herosów. Nie była pewna, czy ma wyjawić mu prawdę, ale coś w tonie jego głosu, jakiś smutek i jeszcze jedna rzecz, której nie rozpoznała, sprawiły, że zaryzykowała. – Jestem córką Plutona.
Zmarszczył uroczo brwi.
– Znaczy Hadesa?
– Nie. Plutona. - Jej brwi podjechały do góry.
– Musi ci chodzić o Hadesa - upierał się Luke.
– Chyba mam jeszcze pojęcie, jak nazywa się mój własny ojciec.
– Dobra – uniósł ręce w obronnym geście. – Moim ojcem jest... – urwał zmieszany. – Był Hermes. No, wiesz, ten od skrzydlatych butów, kaduceusza i złodziei.
Zamurowało ją.
–Mówisz o M...
Urwała, widząc jego sugestywną minę.
– Dobra. Czyli syn Herm...esa? Jak sobie chcesz.
Czyżby sobie z niej drwił? A jednak wcale tego nie odczuwała. Dziwne. Zwykle wiedziała, kiedy ktoś nabijał ją w butelkę.
– Czyli syn Hermesa, któremu ucięto głowę za zdradę...
Luke wybuchnął śmiechem.
Hazel nie spodobało się to, gdyż dość mocno wyprowadziło ją to z równowagi. W końcu duch śmiejący się w Podziemiu...? Dobra, przyznajmy, przystojny duch? Na dodatek przez niego jej kąciki ust powędrowały do góry. Niepokojący duch.
– Nie, to na pewno nie było tak. Jeszcze mam głowę, widzisz? – Wyszczerzył białe zęby w uśmiechu
– Chyba tak – przyznała. Bardzo ładną głowę.
Już miała powiedzieć coś głupiego, ale powstrzymał ją krzyk jej brata, Nico.
– Hazel! – Pędził w ich stronę.
Hazel spojrzała na Luke'a, by wyjaśnić, kim jest osobnik mknący z niespotykaną szybkością, ale chłopak zniknął. Dosłownie rozpłynął się w powietrzu lub teleportował. Ta. Gdyby było to takie łatwe w przypadku ducha...
– Jesteś – stwierdził z zadowoleniem jej brat.
– Tak.


Ostatni raz spojrzała skonsternowana w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą był ten dziwny chłopak, po czym wzruszyła ramionami i ruszyła za Nico, zastanawiając się nad tym, co właśnie się wydarzyło.
________________________
"Kyoyama, ten leń patentowany zwlekała z napisaniem mi czegoś od listopada XD Tak więc większość tego wszystkiego napisałam ja.
Ale za to ona się poprawi, PRAWDA???!?! Inaczej może zacząć bać się Słońca i wszystkich asortymentów z tym związanych. W tym kremu z filtrem
~Herondale"
Moja, kyoyamowa odpowiedź: Ok, ok, zawaliłam, ale się poprawię! (Tak, dlatego dziś jest tak krótko).
W sumie, to zawsze zawalam.
Skrzynka dietetycznej coli dla tego, co powie mi, od kiedy do kiedy pisałam ja ^^.
Indżoj i do napisania! I drżyjcie, marni śmiertelnicy, bo ja się biorę do pisania, a ja lubię pisać o motylich pocałunkach i krwi!
Pozdrawiam,
Kyoyama
(i Herondale, która zwaliła na mnie publikację posta, znalezienie szablonu, zrobienie bloga i wszystkie tego typu sprawy, a teraz mówi, że się lenię)
PS: Prologu nie ma, bo i tak nikt tego nie komentuje, heh (tak, to był mój pomysł i nie, nie motywowałam się lenistwem).